piątek, 2 maja 2014

Rozdzial 12

Patrzeliśmy jak sanitariusze zabierają Sue. W tym czasie na miejsce dojechali Luis i Tessa ze swoimi ludźmi. Streściłem im mniej więcej co się stało, a oni od razu zaczęli działać. Nie wiem co dokładnie ponieważ nie byłem w stanie się na tym skupić. Jedyne o czym byłem w stanie myśleć to jej ostatnie słowa „Dylan to koniec i ty to wiesz” i to jak wyglądała wtedy. Luis poklepał mnie po ramieniu, a Tessa przytuliła. Oboje złożyli mi kondolencje. Do Dylana nikt jednak nie odważył się podejść. Spojrzałem na rodziców Sue. Jej tata co chwilę przeczesywał włosy w nerwowym geście, a mama płakała z twarzą schowaną w dłoniach. Jednak tych reakcji nie dało się w żadnym stopniu porównać do tych jakie miał Dylan. W jednej chwili przestał płakać, a stał się śmiertelnie groźny. Nawet jego własni ludzie omijali go szerokim łukiem. Myślę, że byłbym w podobnym stanie gdyby nie to, że nie wierzę w to co się stało. Nie dociera to do mnie. Helikopter wzbił się w powietrze zostawiając nas samych. Ptaki znów zaczęły śpiewać, a jedyna rzecz jaka przypominała nam o tym co tu się stało była ogromna plama krwi na trawie w miejscu gdzie leżała Sue. Tessa i Luis pożegnali się ze mną i wsiedli do swoich samochodów. Wszystko działo się jak na filmie. Jakbym był tylko obserwatorem. Spojrzałem na Dylana. Stał w bezruchu patrząc w niebo gdzie przez chwilą zniknął helikopter. Nagle ruszył w stronę auta.
- Do samochodu. Już.- powiedział przez zaciśnięte zęby. Ojciec Sue spojrzał na niego i chciał coś powiedzieć, ale po chwili zamkną usta i bez słowa ruszył za Dylanem. Spojrzałem jeszcze raz na kałużę krwi u moich stup i powoli na sztywnych nogach ruszyłem za Dylanem. Tylko matka Sue nie ruszała się z miejsca. Nie chętnie podszedłem do niej.
- Jeśli pani nie wsiądzie do samochodu jestem pewien, że Dylan panią tu zostawi.- powiedziałem cicho. Sam nie poznawałem własnego głosu.
Kobieta spojrzała na mnie oczami pełnymi łez, a po chwili wstała i ruszyła do auta. Dylan już siedział za kierownicą i patrzał na mnie. Ruszyłem za nie wysoką kobietą i zająłem swoje miejsce z przodu obok niego. Ruszył natychmiast. Przez las jechaliśmy w miarę wolno, ale gdy tylko wjechaliśmy na drogę pokrytą asfaltem wskazówka na liczniku szybko przekroczyła 100 kilometrów na godzinę, a za chwilę 150 kilometrów na godzinę i wciąż rosła.
- Może zwolnij trochę, co?!- zawołał mężczyzna z tył, ale Dylan nie zareagował.
- Dylan on ma rację.- powiedziałem cicho i spojrzałem na niego.- Sue by cię teraz poprosiła o to samo. Słyszałeś co mówiła. Nie chce nas tam za prędko.- te słowa zadziałały na niego jak kubeł zimnej wody. Powoli zwolnił.
Przyglądałem mu się jeszcze przez chwilę. W jego oczach lśniły łzy co sprawiło, że w moich również się pojawiły. Wyjrzałem przez boczną szybę samochodu. Wyjechaliśmy właśnie na autostradę gdzie powoli zaczynały się popołudniowe korki. Oparłem głowę o szybę wciąż za nią wyglądając. Krajobraz powoli się zmieniał im bliżej byliśmy miasta. Dylan wjechał na ulicę jakiegoś osiedla na przedmieściach gdzie ruch był znikomy, ale i tak jechaliśmy dość wolno. Mijaliśmy powoli domy jednorodzinne. Jeden z nich bardzo przypominał mój. Biało-niebieski z pięknym ogrodem przed domem gdzie rosły róże i tulipany w prze najróżniejszych kolorach. Poczułem małą tęsknotę za domem. Dawno mnie tam nie było. Mama już tyle razy dzwoniła żeby zapytać czy wracam albo czy nic mi nie jest. Ciekawe co u niej? Z zamyśleń wyrwał mnie głos Dylana.
- Meggie.- powiedział głosem bez wyrazu.- Chodzi o Sue.- chwila ciszy.- Tak powiedziałem jej o mnie.- powiedział zachrypłym głosem, a w jego oczach znów zalśniły łzy. Kolejna chwila ciszy.- O tobie nie zdążyłem.- ostatnie słowo prawie wyszlochał.- Umarła mi na rękach.- powiedział łamiącym się głosem. Po tych słowach w słuchawce zapadła kompletna cisza.- Meggie za chwilę u ciebie będę nie wychodź teraz nigdzie.- powiedział i się rozłączył. W tej samej chwili usłyszałem dzwonek mojego telefonu przypisany Nickowi.
- Halo?- odebrałem. Mój głos był cichy zachrypły.- Cześć Nick, poczekaj dam na głośnik żeby Dylan też cię słyszał.- powiedziałem i włączyłem głośno mówiący. Włożyłem telefon do uchwytu nad radiem.- Już.
- Cześć wam.- usłyszeliśmy zmęczony głos Nicka. Od paru dni nie wyszedł z biura wciąż próbując zidentyfikować porywaczy i jakoś ich namierzyć.- Znaleźliście Sue?- zapytał głosem pełnym nadziei.
- Tak. Znaleźliśmy.- powiedział Dylan spokojnie. Za spokojnie.
- Co się stało?- tym razem w jego głosie pobrzmiewał strach.
- Nie żyje.- powiedziałem cicho.
- Co?!- zawołał.- Jaja sobie robicie, prawda? Sue nie mogła umrzeć.- powiedział lekko się jąkając.
- Była tylko człowiekiem jak każdy z nas.- usłyszałem cichy głos Dylana. Kiedy tak mówił potrafił być straszny.- I odeszła. Wszystkich nas to czeka.
- McCartney czy ty siebie słyszysz?- warknął Nick. Zamrugałem lekko zdezorientowany. Nigdy jeszcze nie słyszałem żeby Nick się wściekał.- Nie udawaj, że ciebie to nic nie obchodzi. Że to tylko kolejna śmierć. Dobrze wiem jak i wszyscy, że odkąd się urodziła była dla ciebie najważniejsza. Myślisz, że nie wiem, że jesteś jej ojcem chrzestnym? Może i jestem najsłabszy w naszej drużynie, ale głupi nie jestem! Kochałeś ją Dylan. Kochałeś jak własne dziecko więc teraz przestań udawać, że cię to nic nie obchodzi bo nawet jeśli nie żyje to jestem pewien, że siedzi teraz razem z wami i cholernie bolą ją twoje słowa i postawa!- powiedział, a właściwie wykrzyczał.
- Masz rację. Przepraszam.- powiedział cicho Dylan.- Podjedź proszę do szpitala na Erie St. ja tylko pojadę po Meg i zaraz tam będę.- powiedział przyspieszając.
- Już jadę.- usłyszeliśmy poważny głos Nicka po czym się rozłączył. W samochodzie znów zapadła cisza.
- Jak długo Sue u ciebie pracowała?- usłyszeliśmy pewny, ale zmęczony głos mężczyzny z tył.
- Czemu pytasz?- zapytał obojętnym tonem Dylan. Nie był zdenerwowany tylko załamany.
- Ci detektywi, policja, ochroniarze i dożo innych osób bardzo w nią wierzy. Tak jakby była dla większości przykładem.- spojrzał w przód na Dylana.
- Osiem dni łącznie z dzisiaj.- odpowiedział spokojnie skręcając w jakąś ulicę. Spojrzałem dyskretnie na mężczyznę siedzącego za Dylanem. Wydawał się tak zaskoczony jakby mu powiedzieli, że w supermarkecie nie trzeba płacić za zakupy.
- Żartujesz?- spytał mrugając kilka razy.
- Nie. Ale masz rację, ludzie ją podziwiali. Nie znałem takiej osoby która by ją poznała i powiedziała, że jej nie lubi. Ludzie bardzo ją lubili. Była mądra, sprytna, sprawiedliwa, bezstronna, delikatna, współczująca i wytrwała jak nikt inny.- Dylan zatrzymał się pod jakimś budynkiem i odwrócił do tył- Nawet nie wiesz co miałeś i co straciłeś. Oboje nie wiecie.- powiedział ze smutkiem po czym wysiadł z samochodu.- Emil choć ze mną. Meggie lepiej zareaguje na to wszystko jeśli pozna ciebie.- powiedział nachylając się w drzwiach żeby na mnie spojrzeć.
- Lepiej? Czemu?- zapytałem odpinając pas.
- Bo byłeś jej chłopakiem. Co prawda nie oficjalnie no, ale tego nie musi wiedzieć.- uśmiechnął się smutno. Powstrzymywał się przed płaczem. Starał się odsunąć emocje na bok żeby móc normalnie funkcjonować, a jeśli nie normalnie to chociaż przyzwoicie.
- Idę.- powiedziałem cicho kiedy ktoś złapał mnie za ramię.
- Byłeś chłopakiem Sue?- zapytał jej tata patrząc na mnie tym swoim przeszywającym wzrokiem. Nadawał się na adwokata czy kim on tam był.
- Chłopakiem nie byłem, ale byliśmy bardzo blisko.- powiedziałem zaciskając dłonie w pięści. Dopiero teraz, kiedy przez moją głowę przetoczyły się wspomnienia tych wszystkich chwil spędzonych z Sue poczułem ten cały ból straty. Czułem się strasznie. W sercu wciąż rosła ta straszliwa pusta. Pustka, której nie dało się zapełnić. Pustka po kimś ważnym. Po kimś kogo pokochałem tak bardzo w ciągu tych paru dni.- Wie pan... Ja ciągle nie potrafię uwierzyć w to, że jej już nie ma. Wciąż mam wrażenie, że wrócę do biura, a ona będzie tam czekać na nas. Podejdzie do mnie, obejmie za szyję. Powita promiennym uśmiechem, który tak wielu ludziom daje siłę i nadzieję.- zacisnąłem mocniej dłonie gdy po moich policzkach słynęły łzy.- Straciliście anioła, a nawet o tym nie wiecie.- powiedziałem otwierając drzwi.
Wysiadłem z samochodu i zamknąłem je za sobą powoli ruszając w stronę wejścia do surowego, ale nowoczesnego budynku. Dylan szedł zaraz obok mnie. W recepcji siedziała niska kobieta o czarnych włosach. Zesztywniałem kiedy ją zobaczyłem. Tak bardzo przypominała Sue. Oczami wyobraźni zobaczyłem jak podnosi głowę i uśmiecha się do nas. Ale to tylko moja wyobraźnia. Sue już nie ma. Kobieta podniosła na nas wzrok niebieskich oczu. Była ładną, drobną i szczupłą szatynką o bladej cerze. Gdyby nie niebieskie oczy wyglądałaby bardzo podobnie do Sue. Dylan chyba też to zauważył bo zwolnił i przyglądał się jej przez chwilę z bólem w ciemnych oczach. Nie pewnie podszedł do lady recepcji.
- Do panny Meggie Carbot.- powiedział bez emocji w głosie.
- Przykro mi ale panna Carbot nie przyjmuje dziś nikogo.- oznajmiła szatynka.
- Proszę ją powiadomić, że przyjechał Dylan McCartney.- powiedział spokojnie przyglądając się jej.
- Proszę chwilę zaczekać. Zaraz powiadomię pannę Carbot.- powiedziała uśmiechając się uprzejmie, a mnie przeszły ciarki. Sue miała podobny uśmiech. Kobieta podniosła słuchawkę i nacisnęła jakiś numer na klawiaturze.- Dzień dobry proszę pani, przyjechał pan McCartney. Wpuścić go na górę?- chwila ciszy.- Oczywiście proszę panią.- powiedziała odkładając słuchawkę.- Panna Carbot za chwilę zejdzie na dół. Proszę chwilę zaczekać.- powiedziała i zmierzyła nas nie pewnym wzrokiem.
Dopiero teraz zauważyłem, że oboje jeszcze jesteśmy umazani krwią Sue. Nie pomyślałem o tym żeby chociaż umyć ręce. Ja miałem o tyle dobrze, że na mich czarnych ubraniach nie rzucało się to tak w oczy. Z Dylanem gorzej. Westchnąłem i ruszyłem za nim do poczekalni gdzie stały meble z białej skóry i szklana ława. Usiadłem razem z Dylanem na skórzanej sofie. Wsparłem łokcie na kolanach i schowałem twarz w dłoniach. Jest cień nadziei, że udało im się ją uratować, ale co jeśli nie? Co wtedy się stanie? Zatrudnimy kogoś na jej miejsce? Dylan zlikwiduje Wydział Szkolny? Prędzej ta druga opcja. Nikt nie będzie w stanie zastąpić mu, a raczej nam Sue.
- Dylan?- usłyszeliśmy cichy zachrypły głos kobiety. Kiedy podniosłem wzrok zobaczyłem, że przed nami stoi czerwonowłosa dziewczyna o dwukolorowych oczach, jednym brązowym, a drugim czerwonym. Jej ramiona pokrywały tatuaże, a w wardze i brwi miała srebrne kolczyki. Ostry ciemny makijaż był lekko rozmyty przez wciąż płynące po policzkach łzy. Czerwone nie długie włosy opadały w nieładzie na jej ramiona i plecy. Chyba często przeczesywała je palcami. Miała na sobie czerwoną bokserkę i czarny sweterek zapinany na zamek, krótkie czarne spodenki, czarne bawełniane zakolanówki i trampki. Była nie wiele niższa ode mnie. Dylan wstał z sofy, a ona rzuciła mu się na szyję i rozpłakała. Wyglądała teraz jak mała dziewczynka. Taka delikatna i bezbronna.
- Meg.- wyszeptał tuląc ją do siebie i głaszcząc uspokajająco po włosach.- Wybacz.- powiedział łamiącym się głosem.
- Dyl... To nie twoja wina. Wiem jak bardzo ją kochałeś i że zrobiłbyś wszystko, a skoro... Skoro nie dałeś rady to znaczy, że nie było żadnego innego wyjścia.- powiedziała odrywając się od niego i patrząc mu w oczy.- Jedźmy już do szpitala. Zanim znów się rozkleję.- wyszeptała ocierając łzy i dopiero wtedy zauważyła mnie.- Kto to?- zapytała odsuwając się od niego żeby mi się przyjrzeć. Wstałem z sofy.
- Emil Hatchus, chłopak Sue.- powiedziałem cicho. Kobieta zrobiła wielkie oczy.
- Pracujesz z Dylanem?- zapytała przyglądając mi się.
- Tak.- powiedziałem spoglądając na niego.
- Na jakim stanowisku?- zapytała już nie co spokojniejsza jak chwilę temu.
- Tajny agent. Pracowałem Sue.- ostatnie słowa niemal wyszeptałem. Miałem wrażenie jakby serce mi od nich pękało jeszcze bardziej.
- Rozumiem.- powiedziała uśmiechając się smutno.- Chodźmy już. Może udało im się ją uratować.- powiedziała ruszając do wyjścia.
Dylan bez słowa ruszył za nią. Kiedy zbliżaliśmy się do auta stał przy nim policjant. Prawdopodobnie wypisywał właśnie mandat za to, że Dylan zaparkował w niedozwolonym miejscu. Kiedy podniósł wzrok na nas ściągnął czapkę i uśmiechnął się współczująco.
- Witam panie McCartney. Nie miałem pojęcia, że to pan.- powiedział kiedy Dylan podszedł bliżej.- Moje kondolencje z powodu Sue Green. Była naprawdę wspaniałym agentem.
- Dziękuję.- wyszeptał Dylan.
- Pójdę już. Proszę tylko więcej tak nie parkować bo niestety będę musiał wypisać mandat.- powiedział odchodząc powoli w stronę radiowozu.
- Dobrze. Jeszcze raz dziękuję.- powiedział Dylan wsiadając za kierownicę.
Ja usiadłem na swoim miejscu, a Meggie z tył obok mamy Sue, która najwyraźniej nie była zadowolona z jej towarzystwa. Dylan włączył się do ruchu na ulicy i ruszył prosto do szpitala. Po paru minutach wjechaliśmy na szpitalny parking gdzie czekał na nas Nick i Alex. Przeszły mnie ciarki na wspomnienie jego słów „Ona nigdy się nie podda. Będzie walczyć do ostatniej chwili. Ale błagam nie zawiedźcie jej. Ona wierzy, że ją uratujecie.”. Wierzyła w nas, a my zawiedliśmy. Żołądek skurczył się, a ja znów cieszyłem się, że nic nie zjadłem. Prawdopodobnie wszystko wylądowałoby na chodniku. Wysiadłem z samochodu i podszedłem do nich. Alex rzucił mi puste spojrzenie. Przez nas właśnie stracił siostrę. Przeczesałem włosy palcami. Wciąż miałem na nich krew Sue. Bez słowa ruszyliśmy do szpitala. Kiedy weszliśmy do środka uśmiechnęła się do nas ciemna blondynka o szaroniebieskich oczach ubrana w biały fartuch pielęgniarski. Siedziała na obrotowym krześle przy nie wysokiej ladzie recepcji. Dylan podszedł do niej.
- W czym mogę pomóc?- zapytała przyglądając mu się uważnie.
- Szukam Sue Green. Prawdopodobnie została przetransportowana do tego szpitala śmigłowcem.- jego głos był pusty. Bez jakichkolwiek uczuć. Pielęgniarka wstukała coś w komputerze marszcząc brwi. Po chwili jej uśmiech zgasł i spojrzała na nas ze smutkiem.
- Proszę za mną.- powiedziała wstając z miejsca.- Kelly zastąp mnie przez chwilę.- rzuciła do pielęgniarki obok na co ta nie odrywając się od komputera skinęła tylko głową. Blondynka wyszła zza lady. Przeczytałem imię na plakietce. Amy. Uśmiechnęła się do nas smutno.- Tędy proszę.- powiedziała i ruszyła długim białym korytarzem. Mijaliśmy powoli różne sale, aż dotarliśmy do ostatniej gdzie panowało największe zamieszanie. W środku stała już masa ludzi. Wśród nich dostrzegłem Luisa i Tessę, znajomych policjantów i agentów z wydziałów które zdążyliśmy poznać. Jedni płakali inni stali w ciszy, a niektórzy cicho coś szeptali pomiędzy sobą.- Państwo są rodziną?- zapytała Amy.
- W większości tak.- powiedział Dylan lekko zaskoczony tym widokiem.
- W takim razie zawołam lekarza, który wszystko wam wyjaśni.- powiedziała i weszła do środka. Po chwili wróciła z wysokim, szczupłym mężczyzną w niebieskim fartuchu. Na kieszeni po prawej stronie klatki piersiowej miał przyczepioną plakietkę. Kasztanowe włosy miał zaczesane do tył, na nosie okulary w grubych czarnych oprawkach, a na szyi przewieszone słuchawki. Notes i długopis schował do dużych kieszeni fartucha i przyjrzał się nam.
- Witam. Jestem doktor Paul Stewart.
- Dylan McCartney, a to Sara i Arthur Green, Emil Hatchus, Meggie Carbot, Nick Coony i Alexander Killey. Jesteśmy najbliższą rodziną i przyjaciółmi Sue Green.
- Rozumiem. Jej dziadkowie już są w środku.- powiedział Paul wskazując na pomieszczenie pełne ludzi.
- Co z nią doktorze?- zapytał Dylan przeczesując włosy placami.
- Usunęliśmy kulę, ale niestety ma zbyt wiele obrażeń. Straciła zbyt wiele krwi. Nie ma szans aby przeżyła po odłączeniu od respiratora. Jej organizm nie da rady się pozbierać. Na razie jest w śpiączce, ale wybudzimy ją za chwilę żeby mogli się państwo pożegnać. Przykro mi.- powiedział zaciskając usta w cienką linię po czym odwrócił się i wszedł do środka.
Dylan nie pewnie ruszył za nim, a po chwili i my. W pomieszczeniu zapadła cisza kiedy go zobaczyli. Nikt nie był wstanie na niego spojrzeć. Kiedy przecisnąłem się przez tłum przy wejściu moim oczom ukazała się drobna dziewczyna leżąca w białej pościeli. Kruczoczarne włosy leżały rozsypane na poduszce. Miała bardzo bladą twarz, na obu rękach podłączone kroplówki, a w ustach plastikową rurkę. Długie gęste rzęsy rzucały cień na policzki. Koło łóżka stał nie duży monitor który cały czas robił pip, pip, pip, a zaraz obok respirator który cicho szumiał. Poczułem jak w gardle rośnie mi ogromna gula, która uniemożliwia mi oddychanie. Miałem wrażenie, że się duszę. Podszedłem powoli do łóżka i usiadłem na jego brzegu. Nogi miałem jak z waty. Dylan siedział po drugiej stronie patrząc na nią oczami pełnymi łez. Z moich ust wydobył się cichy szloch. Poczułem jak policzki stają się wilgotne od łez, a ręce drżą. Do jednej z kroplówek podeszła pielęgniarka i wstrzyknęła zaraz przy dłoni Sue jakąś przezroczystą ciecz. Odczyt bicia serca na monitorze przyspieszył, a po chwili Sue otwarła oczy.

****

Oślepiło mnie białe światło. Miałam wrażenie jakbym przespała wieki. Śniło mi się, że rozmawiałam z Jackiem. Mówił coś, że postara mi się pomóc wrócić i wtedy poczułam to dziwne przyciąganie. Jakby coś mnie wsysało. Pochłonęła mnie ciemność. Zmarszczyłam brwi. Co to miało być? Poczułam, że ktoś ściska moje obie dłonie. Otwarłam powoli jeszcze raz oczy i zobaczyłam, że koło mnie siedzi Dylan i Emil. Za nimi stał Nick i Alex, kawałek dalej moi rodzice i dziadkowie. Całe pomieszczenie było wypełnione znajomymi twarzami policjantów, agentów, detektywów i ochroniarzy których znałam. Uśmiechnęłam się delikatnie. Dopiero teraz przypomniałam sobie dlaczego tu jestem. Zostałam postrzelona. Ale myślałam, że to koniec.
- Cześć wam.- powiedziałam zachrypłym głosem.- Widzę, że nie dacie mi nawet umrzeć w spokoju.- zaśmiałam się i przyjrzałam znajomym twarzą przyjaciół. Wszyscy płakali.
- Przyjechaliśmy tu żeby się z tobą pożegnać dzieciaku.- powiedział Luis ze łzami w oczach.
- Jesteś podłączona do respiratora. Lekarze mówią, że nie ma szans żebyś przeżyła bez niego i, że twój organizm nie da rady się pozbierać.- powiedział Alex ocierając łzy.
- Och... Rozumiem.- westchnęłam i uśmiechnęłam się do nich.- To prawie jak narodziny. Wtedy też wszyscy znajomi przychodzą z tą małą różnicą że przychodzą powitać, a nie pożegnać.- zaśmiałam się lekko. Chciałam jakoś podnieść ich na duchu, ale to chyba na nic bo na ich twarzach odmalował się jeszcze większy smutek jeśli to w ogóle możliwe.- Ej no niech ktoś się do mnie uśmiechnie co?- zawołałam i poczułam ostry ból brzucha i na żebrach. Skrzywiłam się lekko.
- Spokojnie Sue.- powiedział Dylan.- Nie zadawaj sobie więcej bólu.
- Pieprzyć ból. Odchodzę z tego świata, a nawet pokrzyczeć mi nie wolno. Co za sprawiedliwość... Nawet nie miałam okazji przespać się z chłopakiem, ani upić, ani wyjechać żeby zobaczyć Londyn i Paryż. Dajcie mi chociaż pokrzyczeć na was.- zaśmiałam się znów mimo bólu.
- Green jesteś niemożliwa.- powiedział Nick ocierając łzy i uśmiechając się lekko do mnie.
- To akurat wiem.- Uśmiechnęłam się.- Pomógłby mi ktoś podnieść się. Chciałabym was wszystkich dobrze widzieć.
- Suzie to nie jest...- zaczął Dylan, ale mu przerwałam.
- No gorzej nie może być, prawda? Więc co mi szkodzi?- uśmiechnęłam się do niego, a on westchnął zrezygnowany.
- Emil pomożesz mi podnieść ją?- zapytał patrząc na niego.
- Jasne.- wyszeptał i podniósł się. Pomogli mi usiąść. Oboje mieli miny jak zbite psy.
- Pozwolicie, że najpierw pożegnam się z Luisem, Tessą i innymi, a potem dopiero z wami?- zapytałam kładąc dłoń na policzku Dylana i Emila.
- Oczywiście.- Emil wstał żeby zrobić miejsce innym. Pierwszy podszedł Luis.
- Cześć młoda.- powiedział siadając tam gdzie przed chwilą siedział Emil. W oczach lśniły mu łzy.
- Hej.- powiedziałam uśmiechając się delikatnie.
- Wiesz... Kiedy poznałem cię wtedy na korytarzu zacząłem zazdrościć Dylanowi kogoś tak wspaniałego w drużynie jak ty. Sprawiasz, że ta praca staje się dużo przyjemniejsza. No i jesteś najodważniejszą osobą jaką znam. Będzie mi cię brakować.- powiedział, a po jego policzkach spłynęły łzy.
- Dziękuję Luis.- uśmiechnęłam się czule i objęłam go za szyję.- Będzie dobrze. Z czasem przywykniecie i nawet zapomnicie jaka byłam. Nie chcę żebyście przeze mnie płakali i się zadręczali, a szczególnie wy, Dylan i Emil. To nie wasza wina. Daliście z siebie wszystko. Przyszliście po mnie tak jak obiecaliście. To ja nawaliłam i poniosłam za to konsekwencje.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Wiedziałam, że się za to obwiniają i wiedziałam, że inni obwiniają ich, ale nic nie mogłam na to poradzić. Wszyscy po kolei podchodzili do mnie i mówili mi parę ciepłych słów, a pomieszczenie powoli pustoszało. Każdy kto już się ze mną pożegnał wychodził na korytarz przed salą i przyglądał się stamtąd co dzieje się w środku. Kiedy ostatnia osoba wyszła podeszła do mnie mama, a zaraz za nią tata. Wstrzymałam oddech i poczułam jak Dylan lekko ściska moją dłoń.
- Sue...- zaczęła mama.- Przepraszam cię. Nie było mnie przez prawie całe twoje życie, a mało to musiałaś przeze mnie dźwigać tak duży ciężar i jakoś radzić sobie z życiem. Nie oczekuje wybaczenia. Po prostu chciałam żebyś to wiedziała.- powiedziała, a właściwie niemal wyszeptała.
- Nigdy nie miałam ci tego za złe. Tamtego dnia zareagowałam tak gniewnie dlatego, że... Nareszcie byłam szczęśliwa, a ty mi powiedziałaś, że to złe. Moją rodziną stali się obcy ludzie. Alex, Nick, Emil no i Dylan. Nigdy nie żałowałam że wiodę takie życie, a nie inne. Ale ty też nie możesz mi mieć za złe moich wyborów.- Powiedziałam patrząc w jej oczy tak bardzo podobne do moich. Jedyna rzecz jaką odziedziczyłam po niej. Mama nachyliła się i przytuliła mnie delikatnie.- I jeszcze jedno mamo.
- Słucham?
- Nie obwiniaj za nic Dylana i reszty. Ja ich nie obwiniam więc proszę ty też tego nie rób.- wyszeptałam tuląc ją lekko na pożegnanie. Może i jej prawie nie znałam, ale była moją mamą. To ona mnie urodziła i to się liczy.
- Dobrze Sue.- powiedziała po chwili ciszy. Puściłam ją i uśmiechnęłam się do niej. Kiedy się odsunęła jej miejsce zajął tata.
- Żałuję, że cię nie poznałem kiedy miałem na to czas. Ci wszyscy ludzie znają cię od tak nie dawna, a stałaś się dla nich tak bliska. Szkoda, że i ja nie będę miał tego czasu.- powiedział przyglądając mi się. Miałam wrażenie, że jego szaroniebieskie oczy przeszywają mnie na wylot.
- Może udałoby nam się dogadać.- uśmiechnęłam się lekko.- Dbaj o mamę i Bena.
- Będę.- powiedział i przytulił mnie na pożegnanie.
Zaraz po nim podeszli dziadkowie. Babcia płakała i przepraszała za to, że tak bardzo wtedy namieszali powiedziała kilka ciepłych słów tak jak i dziadek po czym oboje mnie przytulili. Kiedy wyszli w sali zostali tylko moi najbliżsi przyjaciele. Pierwsza podeszła Meggie cały czas płacząc. Przysiadła na brzegu łóżka i przytuliła mnie czule. Lekko zaskoczona dopiero po chwili odwzajemniłam uścisk.
- Sue... Nie chciałam ci tego mówić w takich okolicznościach. Tak wiele chciałam ci opowiedzieć, wyjaśnić, pokazać... To tak bardzo niesprawiedliwe.- szlochała.- Już wiesz, że Dylan jest twoim ojcem chrzestnym. Ja jestem twoją matką chrzestną. Twój brat, a mój chłopak Jack mnie o to poprosił jak tylko dowiedział się o tym, że twoja mama jest w ciąży.- powiedziała głosem pełnym bólu. W moich oczach pojawiły się łzy. Poczułam smutek. Nie będę mogła poznać jej lepiej. Nie będę mogła poznać moich rodziców. Tak wiele rzeczy mnie ominie.
- Meggie...- zaczęłam, ale mi przerwała.
- Proszę mów mi Meg.- powiedziała puszczając mnie i ocierając łzy.
- Meg cieszę się, że cię poznałam. Cieszę się, że to ty jesteś moją matką chrzestną.- powiedziałam łamiącym się głosem. Nie potrafiłam dłużej udawać, że się nie boję, że nie żałuję. Bałam się i żałowałam jak cholera. Nie było sensu ukrywać tego przed nimi. Moimi najbliższymi przyjaciółmi.
- Och Sue... Nawet nie masz pojęcia jak bardzo ja się cieszę z tego powodu. Byłam taka szczęśliwa... Kiedy cię zobaczyłam. Nie potrafię uwierzyć, że... Że odchodzisz... Nie potrafię.- wybuchła płaczem znów tuląc mnie do siebie powodując ból brzucha. Przytuliłam ją starają się zignorować ból. Meg odsunęła się powoli.- Dam pożegnać się innym.- wyszeptała przez łzy i pocałowała mnie w czoło.- Żegnaj Sue. Cieszę się, że tobie mogłam to powiedzieć zanim odeszłaś.- powiedziała i wstała z miejsca powoli odsuwając się.
- Do zobaczenia za parędziesiąt lat Meg.- wyszeptałam, ale wiedziałam, że mnie usłyszała. Płacząc wyszła z pomieszczenia. Przeniosłam wzrok na Nicka który właśnie usiadł obok mnie.
- Green... Cieszę się, że mogłem cię poznać, że pracowaliśmy razem. Żałuję tylko, że tak krótko... Za krótko. Mimo że znaliśmy się zaledwie parę dni...- mówił łamiącym się głosem.- Byłaś wspaniałą przyjaciółką. Dziękuję ci.- powiedział płacząc i przytulił się do mnie na pożegnanie.- Czekaj tam na mnie.
- Dopiero za siedemdziesiąt lat.- powiedziałam płacząc razem z nim.- Wcześniej nie chcę was tam widzieć.- puściłam go i otarłam łzy.- Nick mogę cię o coś prosić?- zapytałam patrząc w jego błękitne oczy.
- Jasne Sue.- uśmiechnął się do mnie lekko i otarł łzy. Przyciągnęłam go bliżej.
- Pilnuj Dylana i Emila. Proszę.- wyszeptałam tak żeby tylko on mnie usłyszał. Nick skinął lekko głową i przytulił mnie jeszcze raz.
- Do zobaczenia Green.- powiedział wychodząc z sali. Ukradkiem ocierał oczy z łez.
Czułam się okropnie. Nie chciałam umierać. Marzyłam o tak wielu rzeczach. Nie poddawałam się wierząc, że będę mogła spełnić te marzenia, a to wszystko nagle pękło jak bańka mydlana. Spojrzałam na Dylana i Emila, który teraz siedział na swoim miejscu. Kocham ich. Zalała mnie fala ulgi. Cieszyłam się, że im się nic nie stało. Że są cali i zdrowi. Uśmiechnęłam się lekko do nich.
- Suzie...- zaczął Dylan.
- Tylko mnie setny raz nie przepraszaj.- powiedziałam szybko przerywając mu.
- No dobrze więc cieszę się, że cię poznałem, że mogłem chociaż przez te parę dni być dla ciebie jak tata, że... że byłaś. Ale nie potrafię sobie wybaczyć, że nie dałem rady cię uratować.- mówił łamiącym się głosem. Twarz miał mokrą od łez, a oczy zapuchnięte.
- Ja ci wybaczam, więc proszę ty też sobie wybacz. Nie czujcie się winni przez moją głupotę.- powiedziałam i ścisnęłam ich dłonie.
Do sali wszedł wysoki szczupły mężczyzna w niebieskim fartuchu. Brązowe włosy miał zaczesane do tył, a na nosie okulary w grubych czarnych oprawkach. Uśmiechnął się przepraszająco i podszedł do nas bliżej.
- Witam panno Green. Jestem doktor Paul Stewart. Niestety musicie się już pożegnać.- powiedział stając koło łóżka.
- Rozumiem.- wyszeptałam.
Dylan wstał i przytulił mnie czule po czym pocałował w czoło. Musiałam bardzo się starać żeby się nie rozpłakać. Nie chciałam żeby wychodzili. Emil przytulił mnie delikatnie. Czułam, że ma wszystkie mięśnie napięte i choć teraz nie płakał wiedziałam jak bardzo cierpi. Delikatnie oparł czoło o moje czoło i zamknął oczy na chwilę, delikatnie głaszcząc mój policzek. Uśmiechnęłam się żeby trochę ich pocieszyć. Objęłam go zaszyję i przyciągnęłam do siebie. Położyłam jedną dłoń na jego policzku i czule pocałowałam. Odwzajemnił najpierw nie pewnie, a później delikatnie i czule. Kiedy oderwaliśmy się od siebie, wstał powoli.
- Żegnaj Suzie.- powiedział Dylan starając się nie płakać. Emil stanął koło niego.
- Pa księżniczko. Kocham Cię.- wyszeptał i położył dłoń na ramieniu przyjaciela. Po chwili oboje ruszyli do wyjścia.
- Ja ciebie też. Ja was też.- powiedziałam i położyłam się na poduszce.
Kiedy Dylan i Emil wyszli, a na korytarzu zrobiło się pusto doktor Paul podszedł do respiratora i go wyłączył. Przez chwilę czułam jeszcze jak moje serce wali, ale bardzo szybko pochłonęła mnie ciemność.

****

KILKA DNI PÓŹNIEJ

- Dzień dobry jak się czujesz?
- Dzień dobry. Dobrze, dziękuję.
- Niestety nie daliśmy rady znaleźć żadnego numeru kontaktowego do kogoś z rodziny.- powiedział przepraszająco.
- Nic nie szkodzi. Bardzo dbają o to żeby numer nie dostał się w nie powołane ręce. Proszę wybrać numer z kartki. To jedyny jaki pamiętam.- mężczyzna wybrał podany numer i wręczył mi telefon. Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał.
- Halo?- w słuchawce rozbrzmiał głos kobiety.
- Cześć mamo. Czy mogłabyś jechać proszę po Dylana żeby przyjechał po mnie?

Rozdzial 11

Siedziałam na starym łóżku oparta o lodowatą ścianę piwnicy. Tylko ten chłód pozwalał mi zachować trzeźwość umysłu, tyko on nie pozwalał mi zasnąć kiedy w każdej chwili mogli zjawić się porywacze. Spojrzałam na śpiącego Justina. Siedzieliśmy tu już trzy dni bez wody czy jedzenia, a ja wciąż nie spałam. Wiedziałam co się stanie jeśli zasnę, a oni się zjawią. Znałam także swoje ciało i wiedziałam, że jak teraz zasnę to nie obudzę się tak szybko. Od wczoraj mam już urojenia. Wydaje mi się, że widzę Emila czy Dylana. Na początku myślałam, że naprawdę ich widzę, ale po czasie już przywykłam do tego, że to tylko wytwory mojej wyobraźni. Justin cały czas leżał na łóżku i nic nie mówił. Nie miał co. Wiedziałam, że obwinia mnie o tą całą sytuację. I ma rację. Gdyby nie ja nie byłoby go tutaj. To moje błędne podejrzenia nie poparte żadnymi argumentami go tu zaprowadziły. Westchnęłam i wstałam z łóżka. Przez te trzy dni nauczyłam się tej piwnicy na pamięć. Pod ścianą naprzeciwko był wykopany głęboki na około dwa może trzy metry, a szeroki na około pięć na trzy metry dół. Podejrzewam, że wykopano go żeby nie zalewało piwnicy podczas deszczy. W pomieszczeniu też stał stary fotel i drewniane krzesło, ale nie było nic poza tym. Znalazłam też starą lampę naftową, ale nie mieliśmy czym ją zapalić więc i tak na nic nam ona była. Nagle ciszę przerwał warkot starego silnika. Zadziałał on na mnie niczym kubeł zimnej wody. Wpatrywałam się chwilę w małe okienko na zewnątrz nasłuchując. Po chwili bardzo powoli zaczęłam się odwracać do Justina nie spuszczając wzroku z okienka.
- Justin?- powiedziałam półgłosem, ale kiedy na niego spojrzałam zobaczyłam, że również z przerażeniem w oczach patrzy na małe okno. Po chwili przeniósł wzrok na mnie, a nad nami rozległ się dźwięk ciężkich kroków, cichy szmer podnoszonego dywanu aż wreszcie dudnienie uderzającej o deski otwartej klapy. Przełknęłam ślinę i podeszłam do łóżka gdzie siedział Justin. Mogłam zaatakować, ale nic by mi to nie dało. Mieli przewagę liczebną, a poza tym ja już od trzech dni nie spałam ani nie jadłam. Szybko by mnie obezwładnili, albo co gorsza zabili. No, a do tego mogę jeszcze dodać, że na pewno byli uzbrojeni, a ja nie miałam nic. Z niegłośnym trzaskiem na ziemi stanęła drabina, a po niej zeszło dwóch mężczyzn w kominiarkach. Kiedy nas zobaczyli na ich ustach wykwitł szeroki uśmiech, który przyprawił mnie o dreszcze. To nie był zwykły uprzejmy uśmiech, tylko uśmiech myśliwego który dopadł swoją zwierzynę.
- Witaj słonko.- powiedział jeden z nich i uderzył mnie mocno w twarz. Straciłam równowagę i upadłam na ziemię, ale nie pozostałam na niej długo. Drugi mężczyzna pociągnął mnie za włosy do góry stawiając na nogi. Jęknęłam cicho z bólu.

***

W biurze zapadła cisza. Wszyscy z przerażeniem słuchali tego co dzieje się w piwnicy. Osunąłem się na sofę tracąc władzę w nogach. Jeszcze nigdy nie czułem się tak paskudnie jak teraz. Byłam całkowicie bezsilny.
- Sue?!- usłyszałem krzyk Justina.- Zostawcie ją!- krzyczał, ale po chwili krzyk zmienił się w cichy jęk bólu. Zamarłem nasłuchując.- Przywiąż go do łóżka, a ja ją przywiąże do krzesła i postawię na drugim końcu żeby przypadkiem nie pomógł jej się wydostać.- usłyszeliśmy rozbawiony głos jednego z mężczyzn, a po chwili kolejny stłumiony jęk bólu. Tym razem odgłos należał do Sue.- Słonko nie rzucaj się tak,a obiecuję, że nie będzie boleć.- powiedział znów ten sam mężczyzna.- Co to za różnica?- usłyszeliśmy cichy i zachrypły głos Sue.- I tak będziesz mnie torturować żeby na końcu kiedy ci się znudzi zabić jak zwykłego psa.- powiedziała cicho, a w jej głosie brzmiała rezygnacja. Poczułem jak mój żołądek skręca się ze strachu.- Zaraz torturować. Po prostu pobawimy się w taką fajną zabawę.- powiedział mężczyzna, a po chwili usłyszeliśmy cichy syk bólu.- Nie ruszaj się.- syk przerodził się w krzyk. Rozdzierający uszy, przeraźliwy, pełen bólu krzyk.
Nie potrafiłem tego słuchać. Ten dźwięk rozdzierał moje serce. Wstałem i bez słowa na sztywnych nogach wyszedłem z pomieszczenia. W oczach wszystkich widziałem przerażenie. Nie umiałem na to patrzeć. To tylko potęgowało ten cholerny ból. Trzymając się ściany powoli wszedłem do niewielkiej łazienki. Niebieskie pomieszczenie zalewało białe światło lampy. Podszedłem do porcelanowej umywalki i odkręciłem wodę opierając się o nią spojrzałem w lustro. Twarz miałem bladą, a pod oczami duże cienie. Przemyłem twarz zimną wodą i znów spojrzałem w lustro. Od trzech dni nie potrafiłem nic zjeść, piłem tylko wodę, spałem może około trzech godzin najdłużej. A nawet kiedy spałem to w moich snach pojawiała się ona. Widziałem ją całą we krwi. Patrzała na mnie szklistymi zielonymi oczami i powtarzała, że to moja wina. Że to przeze mnie cierpiała. Zacisnąłem dłonie na brzegach umywalki. Gdybym wtedy nie dał się ponieść. Czemu go nie zignorowałem? Z zamyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi.
- Emil wszystko okej?- usłyszałem głos Nicka.
- Tak. Już wychodzę.- powiedziałem i jeszcze raz przemyłem twarz po czym zakręcając wodę wytarłem w papierowy ręcznik i wyszedłem.

***

Mężczyzna wytarł ociekające czerwoną mazistą substancją ostrze o moje kimono. Siedziałam przywiązana do starego drewnianego krzesła, a kimono wisiało na jego oparciu. Czułam ostry metaliczny zapach mojej własnej krwi.
- To jak słonko? Powiesz nam co wiesz na temat Dylana McCartneya? Co macie w związku z waszą nową sprawą?- zapytał unosząc moją głowę za podbródek tak żebym na niego spojrzała.
- Powiem ci tylko jedno.- zaczęłam dysząc lekko. Miałam wrażenie jakby skóra na moim brzuchu płonęła.- Idź do piekła skurwielu.- syknęłam i splunęłam mu prosto w twarz.
Uśmiech na twarzy mężczyzny zgasł, a zastąpił go grymas furii. Wytarł moją ślinę rękawem po czym znów przyłożył ostrze do mojego brzucha i zaczął przeciągać po skórze co raz mocniej przyciskając. Rana stawała się co raz głębsza, a ja krzyczałam z bólu. W głowie nie miałam już nic innego. Ból. Ostrze było czymś posmarowane bo rany paliły jakby żywym ogniem. Zwiesiłam głowę wyczerpana bólem. Porywacz znów przyłożył ostrze do mojej skóry i przeciągnął tak jak poprzednio. I tak cały czas. Byłam na krawędzi świadomości. Wciąż czułam tylko ból. Tak straszny i paraliżujący ból. Po jakimś czasie nie byłam w stanie już nawet krzyczeć. Pochłonęła mnie ciemność.

***

W pomieszczeniu było tylko słychać co jakiś czas przerażający krzyk Sue. Wszyscy siedzieli z głowami spuszczonymi w dół. Kiedy nagle zapadła cisza Dylan podniósł wzrok i spojrzał najpierw na mnie potem na Nicka, a na końcu na Alexa. Popatrzałem na laptop. Z głośników nie dobiegał żaden dźwięk. W końcu usłyszeliśmy przekleństwa mężczyzny. Chyba wychodzili. Nie słyszałem dobrze co mówili, ale chyba coś na temat Sue. Po jakimś czasie usłyszeliśmy tylko trzask prawdopodobnie klapy w suficie. Znów cisza. Dylan sięgnął po telefon i wybrał jakiś numer kiedy w głośnikach rozbrzmiał cichy, ale wyraźny głos Justina.
- Sue żyjesz?- powiedział, ale odpowiedziała mu cisza. Zamarłem.- Sue słuchaj. Nie możesz się poddać rozumiesz?- zawołał do niej, ale znów odpowiedziała mu tylko cisza.- Sue Green!- krzyknął.- Nie możesz, słyszysz? Jesteś piękna, mądra, a na dodatek tak silna jak żadna dziewczyna którą znam! Musisz dać radę!- krzyczał łamiącym się głosem.- Odkąd się pojawiłaś w szkole obserwowałem cię. Byłaś inna niż wszystkie dziewczyny. Ale nie wiedziałem jak mam się odezwać. Potem usłyszałem plotki o tobie i nie wiedziałem czy powinienem. Mogłabyś mnie od razu spławić i pewnie byś tak zrobiła. Tak jak wtedy w La Rossa. Więc tylko obserwowałem. Wiem, że wtedy byłem dla ciebie niemiły, ale obiecuje, że to naprawię. Tylko się nie poddawaj.- szlochał Justin. Teraz wszyscy w pomieszczeniu patrzeli na mnie. Miałem mętlik w głowie. Z jednej strony byłem mu wdzięczny za to, że próbuje ją zmotywować, z drugiej strony byłem zazdrosny, na dodatek tak bardzo bezsilny kiedy ona cierpiała. W głośnikach znów zapadła cisza.
- M-mają jakiś ślad?- zapytałem w końcu patrząc na Dylana.
- Nie. Furgonetka którą jeżdżą jest kradziona. Właściciel zgłosił kradzież tydzień temu.- powiedział Dylan marszcząc brwi.- Emil dobrze się czujesz?- podniósł się z krzesła i zrobił parę kroków w moją stronę.
- Czuje się strasznie.- powiedziałem po chwili ciszy.- Zabije ich. Sam poszukam tego domu. A później ich pozabijam.- wstałem z fotela i wziąłem moją bluzę z oparcia.
- Emil...- zaczął Nick, ale wyszedłem trzaskając drzwiami za sobą.

***

Otwarłam powoli oczy. Ciało miałam obolałe, a rana paliły. W piwnicy było już ciemno. Ciekawe na ile straciłam przytomność? Rozejrzałam się dookoła. Nie było nic czym mogłabym się uwolnić.
- Sue?- usłyszałam zachrypły głos Justina.
- Żyje jeszcze.- powiedziałam cicho. Gardło miałam suche i obolałe od krzyku.
- Twoi przyjaciela na pewno przyjdą?- zapytał podnosząc się do pozycji siedzącej. Wciąż był przywiązany do metalowego wezgłowia łóżka.
- Na pewno.- powiedziałam i odchyliłam się lekko do tył żeby zobaczyć jak daleko jestem od ziejącej ciemnej dziury w ziemi.
- Jesteśmy tu już od czterech dni i... Sue co ty robisz?- zapytał kiedy zobaczył jak przechylam krzesło do tył.
- Próbuje się uwolnić.-powiedziałam, a chwilę potem spadłam w ciemność.
Usłyszałam tylko głośny trzask, a uderzenie o ziemię pozbawiło mnie tchu. Przed oczami zrobiło mi się całkiem ciemno. Nie wiedziałam czy to tylko krzesło się połamało czy to nie były też moje kości. Słyszałam głos Justina, ale był niewyraźny. Znów pochłonęła mnie ciemność.

***

Stałem oparty o ścianę w gabinecie Dylana i słuchałem tego całego zamieszania jakie nastało w nim po tym jak w głośnikach zapadła cisza. Wyszedłem wtedy z gabinetu trzaskając drzwiami, ale zatrzymał mnie Alex.
Szedłem prosto do drzwi kiedy ktoś wyszedł z pomieszczenia za moimi plecami i powiedział:
- Sue jest silna. Nie da się tak łatwo zabić.- usłyszałem zmęczony głos jej najlepszego przyjaciela. Gdy odwróciłem się do niego stał oparty o futrynę drzwi do jej pokoju które odkąd została porwana cały czas są otwarte.- Kiedy ją poznałem nie była jeszcze w liceum. Była taka drobna i chuda. Nie szczupła tylko chuda. Ubrania które nosiła wisiały na niej jak worki.- mówił nieobecnym głosem.- Pamiętam jaka była zaskoczona kiedy po tym jak kupiła ode mnie samochód zaprosiłem ją na pizzę.- zaśmiał się cicho.- Na jej bladych policzkach pojawiły się dwa duże rumieńce, a oczy zabłysły. Wyglądała tak uroczo. Pomyślałem wtedy, że tak wyglądałaby moja młodsza siostra.- powiedział wciąż patrząc na jej pokój.
- To wtedy się zaprzyjaźniliście, prawda?- zapytałem patrząc na niego. O dziwo nie byłem zazdrosny. Poczułem tylko zalewającą mnie falę gorąca kiedy wyobraziłem sobie małą Sue w za dużych ubraniach, wielkich błyszczących zielonych oczach i tych rumieńcach na bladej skórze. Alex się zaśmiał.
- Odmówiła mi. Co jakiś czas dzwoniłem żeby zapytać czy nie chciałaby gdzieś wyjść i czy czegoś może nie potrzebuje, ale ona zawsze odpowiadała tym naburmuszonym głosem „Nie i daj mi wreszcie spokój”- powiedział naśladując jej głos po czym roześmiał się.- Wtedy chyba obudził się we mnie instynkt braterski. Następnego dnia po ostatnim telefonie udało mi się ją znaleźć. Całkiem przypadkiem przejeżdżałem przez jej ulicę i zobaczyłem stojący na podjeździe samochód ode mnie. Zastanawiałem jak taki chochlik jak ona daje radę nim jeździć. Przecież jest za młoda. Stanąłem na poboczu i poszedłem do domu. Kiedy miałem zadzwonić drzwi się otarły a ze środka wybiegła Sue. Wpadła na mnie i z przerażeniem się cofnęła. Pamiętam, że stałem wtedy zaskoczony i tylko mrugałem podczas kiedy ona rozmasowywała nos i patrzała na mnie spode łba.- powiedział ze śmiechem.- Pierwsze co powiedziała to „Ty mnie prześladujesz” i choć starała się mówić tym swoim zwykłym naburmuszonym tonem widziałem, że w jej oczach czają się łzy.- powiedział ze smutkiem.- Zapytałem czy chciałaby coś albo czy coś może potrzebuje, a ona zaczerwieniła się i patrząc w podłogę odpowiedziała w końcu „Pojedziesz ze mną na cmentarz?”. Byłem tak bardzo zaskoczony jej pytaniem, że przez chwilę tylko stałem i się jej przyglądałem. Kiedy podniosła wzrok i spojrzała na mnie tymi zielonymi oczami pełnymi łez po prostu wziąłem ją na ręce i przytuliłem. Odpowiedziałem jej, że oczywiście, że z nią pojadę, a ona rozpłakała się i przytuliła mocno. Od tamtej pory nigdy nie widziałem żeby płakała. Zawsze dzwoniła kiedy coś się działo, a czasami tak bez powodu.- mówił z czułością jakiej u niego wcześniej nie widziałem. Zastanawiałem się czy przy niej zawsze taki jest i poczułem ukłucie zazdrości.- Chce ci powiedzieć Emil, że...- urwał i spojrzał na mnie.- Ona nigdy się nie podda. Będzie walczyć do ostatniej chwili. Ale błagam nie zawiedźcie jej. Ona wierzy, że ją uratujecie.- powiedział cicho, ale ja widziałem, jak bardzo jest zdenerwowany.
- Nie zawiodę jej.- powiedziałem tylko i powoli ruszyłem z powrotem do biura. Alex stał jeszcze chwilę oparty o futrynę, ale potem ruszył za mną.
Z zamyśleń wyrwał mnie cichy głos Sue. Podniosłem głowę i wtedy znów ją usłyszałem. Żyła. Rozmawiała z Justinem. Zalała mnie fala ulgi, która szybko zniknęła kiedy usłyszeliśmy głośny trzask i wołającego jej imię Justina. Oderwałem się od ściany i spojrzałem na Dylana. W biurze znów zapadła cisza, ale nie na długo bo do środka wparował Luis, a za nim matka Sue z jej ojcem. Zerknąłem znów na Dylana, ale on tylko stał w bezruchu cały blady. Podobnie jak ja nie spał, ani nie jadł. Pił tylko kawę i co jakiś czas zjadł wafla ryżowego. Przez ostatnie kilka dni schudł i to bardzo.
- Dylan przyszliśmy Cię powiadomić, że składamy wniosek o zakaz zbliżania się do mojej córki ciebie i tych twoich agentów.- ostatnie słowo wymówiła z dużą ilością jadu.
- Nie uważa pani, że to kiepski moment?- zapytałem patrząc na nią chłodno. Wszyscy zwrócili się w moją stronę.
- Gdyby nie on Sue nic by teraz nie groziło!- zawołała patrząc na mnie zmrużonymi oczami.
- Nie wiem czy chce pani poruszać tą kwestie przy wszystkich.- powiedziałem spokojnie przyglądając się jej rodzicom. Powoli ruszyłem w ich stronę.
- N-nie wiem o czym ty mówisz.- zająknęła się patrząc na mnie nie pewnie.- Gdyby nie Dylan, Sue siedziałaby teraz w domu cała i zdrowa.- powiedziała już mniej pewnie.
- Nie.- powiedziałem podchodząc bliżej. Spojrzałem jej w oczy.- Gdyby nie Dylan, miałaby pani oboje dzieci na cmentarzu.- powiedziałem spokojnie, a wszyscy w pomieszczeniu zamarli. Dylan patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, jak wszyscy zresztą kiedy w głośnikach usłyszeliśmy cisze jęknięcie.
- Dylan.- usłyszeliśmy cichy i zachrypły głos Sue.

****

- Masz pozdrowienia zza światów. Chciałam wysłać pocztówkę, ale nie chcieli mi po pokazać gdzie jest sklep z pamiątkami.- powiedziałam śmiejąc się lekko. Mój brzuch przeszył ostry ból na co syknęłam cicho.
- Sue nic ci nie jest?- usłyszałam drżący głos Justina. Musiałam się szybko wydostać z tego dołu.
- No nie wiem czy można powiedzieć, że nic mi nie jest, ale żyje choć prawie się przekręciłam.- powiedziałam z obojętnością.- Dylan mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz i przyślesz tu policję całego stanu...- zrobiłam pauzę ubierając na siebie kimono.- Bo wiesz... Dowiedziałam się gdzie jestem. Tam na tamtym świecie mają lepszych informatorów.- powiedziałam wesoło i zaczęłam się wspinać do góry po mokrej i zimnej ziemi. Dobrze, że była w miarę miękka.- Otóż znajdujemy się około stu kilometrów za miastem w kierunku wschodnim. Na autostradzie trzeci zjazd w prawo i do końca tą drogą.- podciągnęłam się na rękach do góry siadając z cichym jękiem na krawędzi dziury.- I przyda się apteczka.- powiedziałam kładąc się na chwilę. Spojrzałam w stronę Justina, który siedział teraz z szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnęłam się do niego lekko, kiedy usłyszeliśmy warkot silnika starej furgonetki.- I jakbyście się pośpieszyli byłabym wdzięczna. Pan Słoneczko Zabawimy Się Trochę wrócił, a raczej spotkań z nim nie zaliczam do najbardziej udanych.- powiedziałam podnosząc się z cichym jękiem.
Brzuch piekielnie bolał, a na dodatek byłam odwodniona i wygłodzona. Zakładając, że Dylan już wyjechał będą tu za jakąś godzinę najwcześniej. Muszę do tego czasu jakoś przeżyć i najlepiej się nie wychylać za bardzo. Może dałabym jeszcze radę do tego czasu ich tu zatrzymać wtedy od razu zostaną złapani. Nie mogą się dowiedzieć, że Dylan już jest w drodze bo prawdopodobnie ja też będę wtedy w drodze, ale na tamten świat. Przygryzłam wargę kiedy usłyszałam ciężkie kroki nad nami, a po chwili dźwięk otwieranej klapy. Co miałam zrobić? Spojrzałam na przerażonego Justina. W tym wypadku musiałam go jakoś bronić. Może lepiej będzie z nimi porozmawiać? Na dół znów zeszło dwóch mężczyzn. Kiedy mnie zobaczyli na ich twarzach odmalowało się szczere zaskoczenie.
- Witaj słoneczko.- powiedział jeden z nich przyglądając mi się uważnie. Westchnęłam i ściągnęłam buty na niebotycznym obcasie. Wystarczyło mi, że ledwo stoję i bez nich.
- Witam panów w moich skromnych progach.- powiedziałam i rzuciłam buty pod ścianę.
- Jak się uwolniłaś?- zapytał drugi przyglądając mi się uważnie. Skanowali mnie od stóp do głów.
- Szczerze mówiąc to było głupie. Prawie się dostałam na tamten świat.- powiedziałam patrząc na ziejącą czarną dziurę.- Rzuciłam się tam razem z krzesłem. Bolało jak cholera.- westchnęłam i spojrzałam na porywaczy. Oboje przyglądali mi się z zaskoczeniem? Podziwem? Nie mam pojęcia co to było.- Dzisiaj przyszliście... Bo?- spojrzałam na nich pytająco.
- Przynieśliśmy jedzenie. Choć nie spodziewaliśmy się, że będziesz przytomna jeśli w ogóle byś przeżyła więc mamy tylko jedną porcję.- powiedział kolega Pana Słoneczko Zabawimy Się Trochę.
- Nie ma sprawy. Dajcie ją Justinowi. Wytrzymam do następnego razu.- powiedziałam przyglądając się papierowej torbie którą trzymał mężczyzna. Byłam tak bardzo głodna, ale nie mogłam pozwolić na to żeby niewinny Justin przeze mnie cierpiał jeszcze bardziej.
- Jesteś taka sama jak brat. Wszystko poświęcisz dla dobra innych. Nawet własne życie. Tyle, że jego życie skończyło się przez to bardzo szybko.- powiedział Pan Słoneczko. Jego słowa sprawiły, że ugięły się pode mną kolana. Przed oczami stanęła mi scena z cmentarza, kiedy to Jack patrzał na płytę własnego nagrobka. Do oczu napłynęły mi łzy.
- Co wiecie na temat mojego brata?- zapytałam łamiącym się głosem. Nie było sensu ukrywać uczuć. Dobrze wiedzieli, że trafili w dziesiątkę.

****

Chwilę temu zjechaliśmy z autostrady. Dylan nie pozwolił mi jechać moim motorem bo uznał, że nie mogę prowadzić w takim stanie, a ja nawet nie protestowałem bo dobrze wiedziałem, że ma rację. Niestety nie miał tyle szczęścia z rodzicami Sue, którzy właśnie siedzieli z tył z moim laptopem, żebyśmy wciąż mogli słyszeć co się dzieje w piwnicy. Dylan bardzo pobladł gdy usłyszał, że rozmawiają o bracie Sue.
- Powiedziałeś jej o nim?- padło pytanie z tył od nie wysokiej kobiety.
- Tak. Już jakiś czas temu.- powiedział Dylan po chwili ciszy.
- A o tobie już wie?- padło kolejne pytanie.
- Na litość boską Sara!- zawołał hamując gwałtownie. Odwrócił się do tył i przesunął spojrzeniem najpierw po ojcu Sue, a potem przeniósł je na jej mamę.- Czy ty do cholery uważasz, że to jest istotne akurat w tej chwili kiedy twoja córka jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie?- powiedział przez zaciśnięte zęby.- Każda sekunda się liczy.
- Dopóki jej nic nie zrobią uważam, że to jest istotne.- powiedziała patrząc na niego z dziwną zaciętością.
- Była torturowana i bóg wie co jeszcze. Nawet nie chcę myśleć jak teraz wygląda.- powiedział i odwrócił się z powrotem do przodu i ruszył dalej.
Prędkość na liczniku nie schodziła poniżej 110 kilometrów na godzinę. Wjechaliśmy do lasu, kiedy w głośnikach mojego laptopa znów rozbrzmiał głos Sue.

****

Siedziałam skulona na ziemi i patrzałam na porywaczy. Jeden z nich- Pas Słoneczko- stał oparty o drewnianą kolumnę podtrzymującą sufit, a drugi z nich obok niego. Nagle zrobiło mi się bardzo zimno i zaczęłam pocierać rękami ramiona.
- Ty jesteś tym facetem który do niego strzelił...- zabrzmiało to raczej jak stwierdzenie, a nie pytanie więc nikt mi nic nie odpowiedział.- Dlaczego?- zapytałam po długiej chwili ciszy spoglądając na mężczyznę opartego o kolumnę.
- Dlaczego go zastrzeliłem czy dlaczego akurat ciebie porwałem?- zapytał uśmiechając się wrednie.
- Wszystko naraz.- powiedziałam przyglądając im się.
- Przez twojego brata i jego kumpli zamknęli naszego ojca przez co my wylądowaliśmy w sierocińcu. Przysięgliśmy wtedy, że się zemścimy na tych którzy zabrali nam ojca. Niedługo potem stałem się pełnoletni i zabrałem brata stamtąd. Obmyśliliśmy plan no i zaczęliśmy działać. Zabiliśmy wszystkich. Prócz Dylana, którego zostawiliśmy na koniec, ale niestety zostaliśmy schwytani i dostaliśmy wyrok. Teraz wróciliśmy żeby dokończyć co zaczęliśmy i tak dowiedzieliśmy się o tobie.- wyjaśnił patrząc na małe okienko pod sufitem po czym przeniósł wzrok na mnie.- Rozumiesz?
- Tak.- wyszeptałam, kiedy usłyszałam tak dobrze mi znany ryk silnika czarnego jaguara Dylana. Porywacze zerknęli po sobie. Na twarzy Pana Słoneczko dostrzegłam grymas złości.
- Bierz chłopaka i uciekaj do góry, ja wezmę dziewczynę.- powiedział szybko i ruszył w moją stronę, kiedy usłyszeliśmy szybkie kroki nad nami.- Cholera!- zaklął porywacz, a w tej samej chwili do piwnicy wskoczył Dylan.
Był ubrany w czarny garnitur, niebieską koszulę i granatowy krawat. Na twarzy miał lekki zarost, a pod oczami w odcieniu kawy cienie po wielu nieprzespanych nocach. Wylądował na ugiętych nogach z bronią w ręku. Podniósł się powoli, celując w mężczyznę koło mnie. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Była jak wyrzeźbiona w marmurze. Zaraz za nim wylądował ktoś ubrany w całości na czarno. Emil. Serce zabiło mi mocniej. Chłopak stanął obok Dylana celując w drugiego mężczyznę, który właśnie stał przy wciąż przywiązanym Justinie. Stojąc tak wyglądali niczym anioły zemsty. Przeniosłam wzrok na mężczyznę obok mnie i dopiero teraz zauważyłam, że do mnie celuje. Popatrzałam znów na Dylana i Emila.
- Ani drgnij.-usłyszałam niski głos Dylana. To nie było ostrzeżenie tylko groźba.
- To raczej ty powinieneś uważać co robisz. Jeśli ja zginę ona ze mną.- powiedział wskazując brodą na mnie.- Długo czekałem na to żeby zemścić się także na tobie, a kiedy nareszcie wyszedłem na wolność okazało się, że masz coś cennego. Coś co jest dla ciebie ważniejsze od własnego życia. A tym czymś, a raczej kimś jest ta mała, krucha, młoda dziewczyna. Powiedz mi jak ci się podoba rola taty? Dajesz sobie radę? Jack nieźle wybrał, prawda?- na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech triumfu.
Dylan zacisnął usta w wąską linię palec na spuście drgnął, a wszystkie jego mięśnie napięły się. Mogłam to dostrzec nawet stojąc tak daleko od niego. Jednak nie to teraz najbardziej przykuło moją uwagę, a słowa mężczyzny. Czy on teraz przypadkiem nie powiedział, że Dylan jest moim tatą? Ale jakim cudem? Powiedział, że Jack nieźle wybrał. Czy to znaczy, że Dylan jest moim ojcem chrzestnym? Kiedy pytałam o to dziadków mówili mi, że nie znają moich rodziców chrzestnych, że już dawno gdzieś zniknęli. Chwila... Teraz już pamiętam! Pierwszego dnia kiedy zobaczyłam Dylana w szkole wydawał mi się jakiś znajomy. Teraz już wiem dlaczego. To od niego co roku dostawałam paczki na święta. Kiedy miałam sześć lat... Wtedy go zobaczyłam. Byłam u dziadków i właśnie skończyliśmy jeść kolację wigilijną, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Babcia podeszła żeby otworzyć drzwi a ja pobiegłam zaraz za nią. Gdy je otwarła zobaczyłam w nich mężczyznę w czarnym długim płaszczu. Włosy i ramiona miał przyprószone śniegiem, a w rękach trzymał dwa kolorowe pudełka. Babcia chciała od razu zamknąć drzwi, ale wybiegłam przed nią i spojrzałam w górę na zaskoczonego mężczyznę.
- Jesteś Świętym Mikołajem?- zapytałam przychylając głowę w bok. Mężczyzna wybuchł śmiechem i kucną naprzeciwko mnie.
- Nie, ale spotkałem go niedaleko i poprosił mnie żebym ci to dał bo zapomniał o tych dwóch paczkach dla ciebie.- uśmiechnął się i wręczył mi dwa oklejone kolorowym papierem pudła.
- Dziękuję.- uśmiechnęłam się i postawiłam je na korytarzu po czym podbiegłam i przytuliłam się. Ciemnowłosy niepewnie odwzajemnił uścisk.- Zostanie pan z nami? Teraz będzie cisto i kakao. Babcia robi pyszne kakao.
- Nie mogę...- zaczął, ale szybko mu przerwałam kładąc małą rączkę na usta.
- Nie wolno kłamać.- powiedziałam kręcąc głową i zabierając dłoń.
- Ale ja...- zaczął, ale znów zasłoniłam mu usta.
- Chciał pan powiedzieć, że śpieszy się do domu na święta bo już na pana czekają, ale to nie prawda. Gdyby na pana czekali nie byłoby pana tutaj. Siedziałaby pan w domu razem z rodziną.- powiedziałam, a na jego twarzy pojawiło się szczere zaskoczenie. Powoli ściągnął dłoń z ust i spojrzał w górę na babcię.- Babcia na pewno się zgodzi. Lubi gości. Poza tym jest wigilia, prawda babciu?- powiedziałam i spojrzałam na nią, a ona nie pewnie skinęła głową otwierając szerzej drzwi.
Tamtego wieczoru po raz pierwszy widziałam Dylana. Czyżby to mama chciała przede mną ukryć prosząc Dylana, żeby mi nic nie mówił? Podniosłam na nich wzrok i uśmiechnęłam się szeroko. Dylan nie spuszczał wzroku z mężczyzny koło mnie, ale wiedziałam, że widzi ten uśmiech. Musiałam coś zrobić. Dać im jakąś szansę na działanie bo tak to możemy nawet cały dzień stać celując do siebie. Ale co mogę zrobić? Rozejrzałam się dookoła. W tej piwnicy naprawdę nie było nic czym mogłam walczyć. Pozostało mi tylko odwrócić jego uwagę. Wzięłam głęboki oddech. Mężczyzna nie patrzał na mnie więc wykorzystałam to i rzuciłam się na niego wytrącając mu broń z ręki i wtedy nagle rozbrzmiał głośny strzał, a ja poczułam ostry ból pomiędzy żebrami, a chwilę później kolejny strzał. Ktoś krzyknął z bólu. Mężczyzna zrzucił mnie z siebie z taką siłą, że wylądowałam dość spory kawałek od niego. Ktoś krzyczał moje imię. Czułam jako moje kimono nasiąka czymś mokrym i ciepłym. Krwawiłam i to mocno. Zobaczyłam nad sobą dwie znajome twarze. Dylan i Emil. Oboje krzyczeli. Jeden przez drugiego to moje imię to, że wszystko będzie dobrze. Widziałam w ich oczach łzy. To znaczy, że sytuacja jest beznadziejna. Emil wziął mnie na ręce i wyniósł z piwnicy. Słyszałam Justina który krzyczał, żeby go uwolnili i chyba Dylan to zrobił. Kiedy Emil wyniósł mnie na zewnątrz oślepiło mnie światło słoneczne, ale po chwili zobaczyłam piękne błękitne niebo po którym płynęły białe puszyste chmury. Piękny widok. Słońce grzało moją skórę, ale mnie było tak strasznie zimno.
- Emil proszę połóż mnie.- wyszeptałam uśmiechając się do niego lekko. Nie pewnie zrobił to o co prosiłam. Po chwili obok mnie pojawił się Dylan. Uśmiechnęłam się do niego.- Pamiętam jak kiedyś przyniosłeś mi prezent w wigilię.- wyszeptałam zachrypłym głosem.- Teraz już wiem. Jesteś moim tatą chrzestnym, prawda?- zapytałam unosząc zakrwawioną dłoń i dotykając jego policzka po którym spływały łzy jedna za drugą.
- Tak Suzie- powiedział łamiącym się głosem.- Tak bardzo cię przepraszam. Za wszystko... Za to, że ci nie powiedziałem, za to, że cię nie uratowałem, za to, że cię nie odwiedzałem. Za wszystko czego nie zrobiłem i co zrobiłem źle. Tak bardzo przepraszam.- szlochał przytulając policzek do mojej dłoni.
- Nie mam ci niczego za złe. Dziękuję, za to wszystko co dla mnie zrobiłeś.- powiedziałam i przeniosłam wzrok na Emila.- Emil...- zaczęłam, ale położył mi palec na ustach.
- Sue obiecałem ci, że cię zawsze obronię. Miałem cię tylko pilnować. Tylko mieć cię na oku i nawet to zawaliłem. Błagam wybacz mi. Tak bardzo cię kocham.
- Ja ciebie też kocham Emil. Kocham was wszystkich.- przeniosłam wzrok na Dylana.- Nie mam czego wam wybaczać.- powiedziałam cicho.

****

- Do zobaczenia na tamtym świecie. Mam nadzieję, że nie prędko.- powiedziała zachrypłym i słabym głosem.
- Sue nie możesz! To nie pożegnanie, słyszysz?! Zaraz będzie tu helikopter ze szpitala i cię zabiorą. Wszystko będzie dobrze.- powiedziałem szlochając. Sue delikatnie dotknęła mojego policzka, a położyłem dłoń na jej dłoni.
- W moim pokoju u Dylana są wszystkie notatki dotyczące sprawy i moja lista podejrzanych. Będę was obserwować.- powiedziała uśmiechając się. Jej oczy były szkliste, a źrenice powiększone. To był obraz z moich koszmarów.- Powiedzcie moim rodzicom i dziadkom, że ich kocham i przepraszam za to wszystko. No i Nickowi, że był wspaniałym przyjacielem przez ten krótki czas.
- Sue nie odchodź!- zawołał Dylan trzymając ją za rękę.- Zobacz. Twoi rodzice tu są. Sama im to powiesz jutro. Za chwilę będzie pomoc.
- Dylan to koniec i ty to wiesz.- powiedziała delikatnie ściskając nasze dłonie i uśmiechając się delikatnie. Usłyszałem dźwięk śmigieł helikoptera, kiedy jej uścisk zelżał, a po chwili trzymałem w ręku bezwładną dłoń.
- Sue?- usłyszałem pełen bólu szept Dylana.- Suzie- powiedział unosząc ją lekko i tuląc do siebie bezwładne ciało.- Nie... Nie!- krzyczał płacząc.
Nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa. Patrzałem tyko jak Dylan tulił bezwładne ciało Sue i co jakiś czas coś mówił. Nie potrafiłem się ruszyć. To naprawdę był koniec. Ona umarła.